Słowo Redemptor

Patrzeć spojrzeniem Boga…

 

 

 

 

Swego czasu byłem w kieleckim amfiteatrze, urządzonym w nieczynnym kamieniołomie – Kadzielni, na koncercie popularnego wtedy piosenkarza, Rosiewicza. Koncert był późnym wieczorem, toteż ściany amfiteatru, podświetlone kolorowymi reflektorami, dawały wrażenie jakiegoś bajkowego pałacu. Kiedy później przejeżdżając obok wstąpiłem, by zobaczyć amfiteatr w dziennym świetle, byłem zawiedziony: połamane skaliste ściany były szare, zwyczajne, jak to w kamieniołomie. Było jednak w tych skałach coś monumentalnego, jakaś potęga skały, która oprze się wszelkim nawałnicom.

 

Mówi się, że miłość zakłada zakochanym na oczy kolorowe okulary, przez które patrzą na siebie i na życie zbyt kolorowo. I bardzo dobrze, bo kolorowe światło ubarwi każdą szarzyznę – nawet szary kamień jest piękny.

 

Problem w tym, że w tych okularach z biegiem czasu zanikają kolory, a przejrzyste, bez kolorów okulary są bezlitosne – potrafią dojrzeć wszystko: chropowatość i szarość kamienia, ale też szarość i chropowatość życia, szarość i chropowatość człowieka. I wtedy przychodzi czas na sprawdzian: czy ktoś zakochał się w kolorach czy w człowieku – czy dorósł do tego, by spojrzeć prawdzie w oczy i zachwycić się pięknem człowieka, konkretnego człowieka: tej tak bardzo już znanej żony, tego tak już bardzo znanego męża. Ale tylko w świetle prawdy miłość może dojrzewać i wzrastać, stawać się wielką i prawdziwą. Jak ten amfiteatr w świetle słońca stracił kolory, ale ukazał potęgę skał, tak miłość w świetle prawdy może stracić na kolorach, ale zyska na potędze i stałości, by stać się mocnym fundamentem rodziny. To spojrzenie w prawdzie na kochanego człowieka ma coś ze spojrzenia Boga, który widzi człowieka w całej prawdzie, bez różowych okularów, a pomimo to – a może właśnie dlatego, tak bardzo człowieka kocha.

 

Drodzy Nowożeńcy! Przed tym kochającym Bogiem teraz stoicie, by uczyć się patrzeć na siebie Jego spojrzeniem, by dojrzeć nawzajem w sobie to piękno, które widzi w was Bóg. Za to piękno, które widzi Bóg w człowieku, Jezus Chrystus oddał życie. Jezus powiedział: nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół – i chyba możemy dodać: Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś oddaje życie kochanemu człowiekowi – a właśnie to dzieje się w rodzinie: mąż żonie, żona mężowi, a obydwoje, jako rodzice, dzieciom oddają swoje życie. I to jest miłość, może szara, bo codzienna – ale w tej swojej szarości potężna jak skała – bo codzienna, bo sprawdzona codziennością.

 

Mówimy o szarzyźnie codziennej miłości. Otóż ta codzienna miłość rodzinna wcale nie musi być szara – owszem, może być barwna i kolorowa. Źródłem wszelkiej miłości jest Bóg, a Boża miłość nie jest szara. Zobaczmy otaczający nas świat – szara miłość nie stworzyłaby tak kolorowego świata. To człowiek przez brak miłości sprowadza szarzyznę na świat. Wystarczy, aby część zaangażowania w miłość czasu narzeczeństwa przetrwała małżeńskie lata – część tego uczucia, które tak rozpala serce, by częstotliwość zapewnień „kocham cię” nie zmalała zbytnio w latach małżeńskich, by pozostało coś z tej tęsknoty, która mobilizowała do spotkania – niezależnie od pogody, zmęczenia czy nawału zajęć, aby lata życia rodzinnego były kolorowe.

 

 

Drodzy Nowożeńcy! Ludzie wchodzący w związek małżeński byliby bardzo nieodpowiedzialni, gdyby ślubując sobie dozgonną miłość i wierność, liczyli tylko na siebie, na swoje siły – dlatego zapraszacie do swojej rodziny Boga. To On jest gwarantem waszej miłości i wierności – a tam gdzie jest On, nie ma miejsca na szarość miłości, szarość życia, bo to On jest pełnią Życia i pełnią Miłości, źródłem Życia i źródłem miłości.

 

 

 

 

 

 

 Emeryt (Bazylika Mniejsza i Sanktuarium Matki Bożej „Strażniczki Wiary”) – Bardo Śląskie

o. Stanisław Mróz CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy