Pobożność nie może tylko i wyłącznie ograniczyć się do zewnętrznego zachowywania przepisów stanowionych przez człowieka. W pobożności chodzi o coś więcej. W pobożności chodzi przede wszystkim o wypełnienie w życiu Bożego Prawa, Bożych przykazań – Ewangelii, Błogosławieństw, przykazania miłości Boga i Bliźniego. W prawdziwej, dojrzałej pobożności nie chodzi o zewnętrzną demonstrację postawy pobożnego człowieka, ale życie polegające na wypełnieniu Bożego Prawa Miłości na co dzień.
Mądrość Kościoła przejawiała się również w tym, że nie od razu dopuszczał do wszystkich tajemnic. Katechumeni mogli uczestniczyć tylko w części Mszy św. którą stanowi Liturgia Słowa, potem musieli opuścić święte zgromadzenie. Dopiero, gdy katechumenat dobiegł końca, gdy kandydat był przygotowany i udzielono mu chrztu mógł uczestniczyć w pełni we Mszy św.
Opinia, osąd, zdanie o człowieku zależy od osobistego doświadczenia. Dlatego tak często spotykamy się ze stwierdzeniem, „…a mi się wydaje, ja uważam, słyszałem, powiedzieli…”. I właśnie wtedy doświadczamy, tego co ludzie mogą wymyśleć! To jest przestrzeń gdzie rodzi się plotka, obmowa, oszczerstwo. To jest przestrzeń, w której słowo wypowiedziane czyni zamęt w umysłach i sercach prostych ludzi.
Gdy słyszymy słowo „zazdrość” lub „zawiść”, myślimy o zazdrości dotyczącej rzeczy materialnych, tymczasem zjawisko to rozciąga się znacznie dalej i sięga najintymniejszych sfer naszego życia i doprowadza do zamknięcia człowieka na miłość bliźnich i przede wszystkim miłość Boga.Zazdrość możemy określić jako swoistego rodzaju wewnętrzne pragnienie, które nie może się zrealizować. Nie jest to jednak dobre pragnienie napotykające na zewnętrzne przeszkody. Jest to pragnienie, które budzi się w nas wtedy gdy patrzymy na innego człowieka i zaczyna
Poganie patrząc na ludzi wierzących ze zdziwieniem mówili: „zobaczcie jak oni się miłują”. Zobaczcie jak oni sobie nawzajem służą. Jak umieją się autentycznie radować szczęściem i powodzeniem drugiego. Jak umieją pocieszać w nieszczęściu! Jak w niepowodzeniu, czy tragedii nie otaczają tylko ciepłymi słowami, ale gotowi są realnie, bardzo konkretnie wspomóc.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus kończy rozmowę z faryzeuszami błogosławieństwem dzieci. Bierze je w ramiona, obejmuje, jakby bronił przed złymi rodzicami, przed straszliwym przekleństwem naszych czasów jakimi są rozwody. Bo podczas rozpadu rodziny najbardziej cierpią dzieci.
Św. Klemens Hofbauer, redemptorysta, opiekując się sierotami po rzezi na warszawskiej Pradze powiedział: „stałem się bardzo ubogi, ale znów nie do tego stopnia, żebym nic nie miał do dania”. Może nie zawsze dla tych sierot miał coś do jedzenia, do ubrania, ale zawsze miał i dawał siebie i swoje serce.Może nie posiadam grubego portfela, wypasionego auta, może jestem zwyczajnym człowiekiem, ale tak jak św. Klemens mogę być ubogi materialnie, ale na pewno mam w swoim wnętrzu coś, czym mogę się z innymi dzielić, ofiarując samego siebie, swój czas, swoje serce, a wtedy na pewno osiągnę życie wieczne.
Walka o stołki to zjawisko stare jak świat. Dzisiaj jednak przybiera rozmiary epidemii. Nie ma praktycznie dziedziny bez niekończących się przepychanek, bezpardonowej walki o wpływy, stanowiska, czy awanse zawodowe. Widać to w sferze polityki i gospodarki, na uczelniach i w szkołach, w związkach sportowych, w administracji państwowej i samorządowej, w województwach, powiatach i gminach.
Bartymeusz jest żebrakiem i siedzi przy drodze. Nie widzi, ale słyszy przechodzącego Jezusa. Słyszeć – to początek wiary. Święty Paweł mówi: wiara rodzi się ze słuchania. Bartymeusz słyszy, że Jezus przechodzi. Jezus zmierza do Jerozolimy, aby tam oddać życie. To jedyna szansa dla Bartymeusza. Taki moment już nigdy się nie powtórzy. Dlatego zaczyna krzyczeć: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! To był krzyk! Rozpaczliwa próba zawołania Jezusa. Gdy przetłumaczymy imię „Jezus” (Jeszua – Bóg zbawia), możemy zobaczyć, że Bartymeusz krzyczał: Boże zbaw mnie! Uratuj mnie, bo jestem bezradny! Jestem niewidomym żebrakiem! Uratuj mnie Boże! Zmień moją sytuację!
Budynki, które wznoszą ludzie, nawet te najpiękniejsze, same w sobie są zimne i martwe, jeśli nie są wypełnione duchem i życiem. Aby stały się żywe, do budowy materialnej musi dojść duchowa konstrukcja. Obie muszą iść ze sobą w parze. Może się zdarzyć, że rodzina, która wybudowała dom z wielkim z nakładem sił i pieniędzy, kiedy dom jest gotowy musi stwierdzić z goryczą, że jej „wewnętrzny dom” w międzyczasie się rozpadł.