Słowo Redemptor

Przemienienie Pańskie – święto

 

 

 

Sobota, 06 sierpnia 2011 roku, XVIII tydzień zwykły, Rok A, I

 

 

 

 

 

Uczniowie nie zdawali sobie sprawy wychodząc tego wieczoru na Górę Tabor, jak wiele zmieni się jeszcze w ich życiu. Tej nocy, a także za niedługo w Jerozolimie. To miało być kolejne pójście razem z ich Nauczycielem, Jezusem z Nazaretu, na „miejsce osobne” na modlitwę, a także udanie się na miejsce osobne, by odpocząć nieco od otaczających ich ciągle tłumów – chorych, opętanych, oczekujących na pocieszenie, cud, błyskotliwą odpowiedź dla faryzeuszy i uczonych w Piśmie.

 

 

Wszystko zmieniło się w jednej chwili, gdy Jezus przemienił się wobec nich – twarz zajaśniała jak słońce, a odzienie stało się lśniąco biało, zjawili się Mojżesz i Eliasz. Co więcej rozległ się głos z obłoku: „To jest mój Sym umiłowany w którym mam upodobanie, jego słuchajcie”… Jezus jest Synem Bożym! Od tej chwili, gdy sam Bóg nie pozostawił miejsca na żadne domysły i wyraźnie objawił, kim jest Jezus Chrystus, nic już nie mogło pozostać takie samo – ani dalsza droga, ani następne spotkania z chorymi, ani próby, który miały jeszcze na nich przyjść. Zawsze, choćby nawet słowami swymi temu zaprzeczyli, to w sercu brzmiał ten głos: „To jest mój Syn umiłowany!”.

 

Jeżeli nawet jeszcze w tej chwili nie rozumieli słów Jezusa przez, która zapowiadał swoją Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie, a potem posłanie uczniów na krańce świata, to Przemienienie na Górze, którego byli świadkami pozwoliło im doświadczyć Miłości Boga, która w przyszłości pomoże im zrozumieć te wielkie Tajemnice związane z życiem Jezusa.

 

Życie chrześcijanina, nasze życie,  także dzisiejsza modlitwa i uczestnictwo w liturgii, jest nieustannym wychodzeniem na górę. Wydawałoby się, że kolejną zwykłą wędrówką by się pomodlić, odpocząć nieco od zgiełku świata, problemów, zabiegania. Bóg jednak, spotykając człowieka, „wyciągając” go na Górę Tabor nie pozostawia niczego takim, jakim było wcześniej – zmienia i przemienia to spotkanie w objawienie swej Miłości, zwyczajną, rutynową modlitwę w radość z oglądania Syna Bożego, wlewa do serca pociechę, że samemu, skoro się tu zostało zabranym, jest się umiłowanym przez Boga.

 

Czyż nie potrzeba w naszej drodze razem z Jezusem do Jerozolimy takiego momentu przełomowego, przemienienia, czyli przemiany naszego myślenia, uczuć i umocnienia w wierze? Czy będzie można pójść dalej, jeśli nie będzie przemiany naszej wędrówki z podążania z jednym z nauczycieli i uzdrowicieli i w drogę za Tym, który ma słowa życia wiecznego, który jest Synem Bożym i który ma moc leczyć rany serc złamanych?

 

Anna idzie zamyślona ulicą. Wprawdzie trzyma za rękę Krzysia, a ten opowiada coś bez przerwy, ale  nie może skupić się na tym, co mówi syn. Jej mąż, którego kochała i któremu ślubowała, jest alkoholikiem... Krzyś przygotowuje się do Pierwszej Spowiedzi przed Pierwszą Komunią Świętą, sama także pójdzie się wyspowiadać, ale jej mąż już długo tego nie robił i nic na zmianę nie wskazuje…Anna wstępuje po drodze z Krzysiem do kościoła. Gdy klęczą przed tabernakulum, chłopiec szturcha matkę w ramię i mówi cichutko:
– Mamusiu, ja się będę modlił, żeby tatuś poszedł z nami do spowiedzi, dobrze?
– Dobrze, synku – kiwa głowa Anna i dodaje:
– Ja też tak zrobię, wiesz?
I staje się coś dziwnego. Wracają do domu tymi samymi ulicami, wchodzą do tego samego mieszkania, ale Anna czuje, że coś się zmieniło. Nie jest już tą samą Anną – zrezygnowaną, smutną, nijaką. Czuje, że pierwszy raz od wielu lat ma w sercu nadzieję. Kilka dni przed spowiedzią, wieczorem, znajduje dogodny moment. Siada obok męża i mówi mu:
– Wiesz, w sobotę Krzyś ma pierwszą spowiedź. Chciałby bardzo przeżyć ją razem z nami, powiedział mi o tym.
Jerzy milczy. Anna nie nalega… W sobotę mąż Anny musi iść do pracy. Anna stara się nie myśleć o rozmowie sprzed kilku dni. Spokojnie przygotowuje synka do sakramentu – ostatni rachunek sumienia, ostatnie powtórzenie formuły spowiedzi. Przybywają do mrocznego kościoła. W prezbiterium na stopniu przed ołtarzem stoi krzyż, obok kwiaty i mnóstwo zapalonych świec. Anna modli się za swoje dziecko – by było zawsze dobrym człowiekiem i by pokochało ten sakrament Bożego miłosierdzia. Gdy chłopiec klęczy przed kapłanem, ona przeżywa szczególny moment radości. Po chwili Krzyś wraca i trzyma w ręku mały obrazek Pana Jezusa. Anna z uśmiechem pokazuje mu najbliższą ławkę i prosi, by na niej chwile klęcząc pomodlił się. Klęka sama przy konfesjonale, unosi rękę, by uczynić znak Krzyża świętego i w tym momencie słyszy nieco stłumiony, radosny okrzyk swojego dziecka:
– Tato!
Stara się nie myśleć o niczym prócz spowiedzi. Ale to nie jest takie proste... Gdy odchodzi od konfesjonału, widzi dwie pochylone głowy – dużą i małą. Klęka obok męża. Spogląda na palące się koło krzyża świece i wie tylko jedno: że nawet jeśli Jerzy nie ma zamiaru się wyspowiadać, to jego przyjście tutaj już jest cudem. Przymyka oczy, a po chwili na policzku czuje pocałunek i słyszy wolno wypowiadane słowa:
– Aniu, umówiłem się z księdzem na wieczór; przecież nie mogę zablokować kolejki na kilka godzin, prawda?
Bóg dokonał przemiany nie tylko w życiu Jerzego. Zmienił życie Anny, a przed wszystkim jej modlitwę. Zobaczyła, że może ona przynosić błogosławione owoce, bo uwierzyła Miłości i zaufała…

 

Jezus Chrystus przemieniając się wobec uczniów zmienił ich życie. Tak samo przemienia i nasze. Nie jest już więcej jedną z wielu propozycji świata, ale Bogiem prawdziwym i żywym. Odchodzimy od moralności, która polega na samym zachowywaniu przykazań, a zmienia się w moralność ucznia, który podąża zachwycony i przekonany miłością Boga drogą przez niego wskazaną. Zamiast tradycji pragnie czegoś więcej – spotkania, zamiast wylania swych smutków przed Bogiem – pociechy z przebywania razem z Nim na Górze Tabor i Golgocie. Nie szuka siebie, swoich rozwiązań, ale Bożego oblicza. Nie zważa już na swe przyjemności, nieumiejętność znajdowania właściwych słów i czas, ale daje bliźniemu siebie samego. Przestaje się miotać w pułapce nieuporządkowanych uczuć, a zaczyna się pytać, co mówią mu one o nim samym, pragnieniach jego serca i jak, nawet razem z nimi, zachować pewność o byciu kochanym przez Boga i że można dalej o Nim dawać świadectwo.

 

Wygodniej było pozostać na dole, nie iść na tę górę, albo spać sobie spokojnie, gdy Jezus się przemienił. Na pewno mniej wysiłku wymagało rozbicie namiotów, potem spokojne zejście i zachowywanie milczenia, o tym, co się stało, nawet po Jego Śmierci i Zmartwychwstaniu. Jednak uczniowie postąpili inaczej i zyskali pewność, że skoro Jezus jest Synem Bożym, a oni Jego przyjaciółmi, to także są kochani przez Ojca i mają miejsce po Bożej prawicy.

 

 

Uczestniczymy w Eucharystii – wygodniej będzie pozostać takim, jakim się było przed nią. Wygodniej będzie jedynie zachowywać przykazania, zamiast postawić na pierwszym miejscu Jezusa Chrystusa Odkupiciela, a dopiero potem Jego drogowskazy. Łatwiej będzie na pewno modlić się jedynie po to, by uciec od świata, wylać swe smutki i żale, zamiast podziękować Bogu szczerze za całe swe życie. Szybciej będzie można pomóc bliźniemu wrzucając do puszki datek, zamiast ofiarowywać swój czas. Ale jeżeli się w końcu odważę, zobaczę, że nie jest to kolejna wyprawa na nocną modlitwę  i oderwę się od rozbijania namiotu, to dostrzegę i uwierzę, że Przemienienie Pańskie może być także i moim przemienieniem.

 

 

 

 

 

 

Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów

o. Mariusz Mazurkiewicz CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy