Słowo Redemptor

VIII Niedziela Zwykła

CZYTANIA

 Te słowa Jezusa bardzo często rodzą w nas jednostronne skojarzenia z pieniądzem - lecz czy tylko o to chodzi? Niemal każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy służyć dwom panom, a jeśli nie wiemy, co to znaczy, to wystarczy zapytać tych z pośród naszych najbliższych, którzy w swoim miejscu pracy podlegają dwóm przełożonym, kierownikom, szefom. Praca w takim miejscu jest nieustannym pasmem udręki, niepotrzebnych nerwów i stresu. Jakby tego było mało, taki rozdwojony człowiek nieustannie naciskany jest, aby być lojalnym – lecz jak być lojalnym wobec dwóch albo nawet trzech zupełnie innych opcji i układów, których wszędzie jest pod dostatkiem, a które określane są dzisiaj modnym lecz niewiele mówiącym słowem „lobby”?

Tym, co nas dzisiaj najbardziej interesuje, jest brak pokoju ducha człowieka, który chce służyć dwóm panom, który chce złapać jak to mówimy „wszystkie sroki za ogon”. Ten brak pokoju sprawia, że człowiek taki miota się, podejmuje niezrozumiałe decyzje, rani wszystkich wokół siebie a najbardziej swoich najbliższych. Człowiek rozdwojony, nie potrafi podejmować decyzji, bo w jego oczach każda jest niewłaściwa, żyje nieustannym strachem i lękiem przed odrzuceniem przez tych, w których pokłada nadzieję swojego sukcesu, nieustannie wydaje się mu, że już się zużył i wypalił i często tak właśnie jest. Słowem – człowiek taki znajduje się w strasznej niewoli wewnętrznej, wynikającej z jego pazerności i niewoli zewnętrznej, wynikającej z zawinionego lub niezawinionego wejścia w układ.

Lecz zapytamy w jaki sposób odnosi się to do nas, jesteśmy przecież w kościele a nie na zebraniu w firmie lub szkoleniu? Najmilsi, te słowa Jezusa są o nas, to my nieustannie staramy się zadowolić naszym życiem wszystkich. To my wiecznie chcemy upiec dwie lub nawet trzy pieczenie na jednym ogniu, to my podlizujemy się naszym przełożonym, szefom, rodzicom i krewnym, to my prowadzimy różne gry taktyczne w miejscu pracy, w rodzinach i wspólnotach. To my rozgrywamy nasze „szczęście z tombaku” przy pomocy umiejętnie podawanych i przekazywanych informacji. I wreszcie to my ponosimy konsekwencje tych naszych działań. Ciągle brak nam czasu, jesteśmy zestresowani, nie możemy wieczorem zasnąć bo ciągle wraca to co się działo w pracy, brak nam cierpliwości wobec najbliższych, wobec dzieci, które może chciały by pobawić się wieczorem z tatusiem, nieustannie toczymy w myślach wymyślne dysputy z naszymi przeciwnikami, obmyślamy taktykę zwycięstwa, i nawet nie zauważamy, że po pewnym czasie wyraz naszej twarzy staje się hardy, a serce zamienia się w kamień.

To trudne słowa i zapewne dla wielu, z nas bolesne. Nikt, najmilsi, nie żąda od nas dzisiaj byśmy wstawali i na głos przyznawali, że właśnie tacy jesteśmy, lecz chodzi by każdy z nas zastanowił się nad sobą, w głębi swojego sumienia. Bo może właśnie takie zatrzymanie się i zastanowienie nad sobą sprawi, że poważnie potraktujemy słowa: męża, żony, dzieci, rodziców, przyjaciół, współbraci, którzy mówią: „zmieniłeś się, nie jesteś taki jak kiedyś”.

Ten nakreślony przed chwilą obraz nie odwołuje się jedynie do naszych ludzkich stosunków i zależności, on obrazuje także naszą relację z Bogiem, który jest ponad tym wszystkim. Można powiedzieć, że cała dzisiejsza liturgia Słowa zachęca nas do wielkiej ufności Bogu, który będzie pamiętał o nas tak jak matka o swym niemowlęciu, a nawet bardziej, bo nawet ziemska matka jest w ogromie swej miłości tylko człowiekiem.

Zaufać Bogu, to przyjąć, że On ma wspaniały plan względem mojego życia, w którym będę szczęśliwy – niekoniecznie posiadając wszystko, bo szczęście nie zawsze idzie w parze z posiadaniem. Natomiast szczęście to zawsze idzie w parze z wolnością, wewnętrzną i zewnętrzną, której wykładnikiem i stróżem jest miłość. Gdy w wierze wybieram Boga i Jemu powierzam mój los i życie, staję się wolny. Zapytasz: w jaki sposób? Staję się wolny, bo całą tę troskę, zabiegi, knowania, układy i to wszystko co mnie powoli zabija, oddaję Bogu i zrzucam z siebie, pozwalając Jemu się o mnie zatroszczyć. To nie znaczy, że znikną nachalni szefowie w pracy, że nie trzeba będzie troszczyć się o rodzinę, że znikną układy - to będzie nadal, lecz my będziemy wewnętrznie wolni. Te wszystkie układy i zależności nie zagarną całych naszych myśli, zachowamy swoją świeżość, nie "ześwinimy się", tylko po to by dostać jakiś ochłap, i co najważniejsze doświadczymy Bożej Opatrzności. Ta Boża Opatrzność pozwoli nam dostrzec jak bardzo jesteśmy obdarowywani przez Boga każdego dnia. Człowiek obdarowany, to człowiek ważny dla tego, kto daje dar – jesteś Bracie i Siostro ważny dla Boga – najważniejszy. Najwspanialszym zaś darem dla ciebie jest Jezus Chrystus, który za chwilę stanie się obecny wśród nas w swoim Ciele i w swojej Krwi, ten dar jeśli tylko chcesz będzie cię umacniał i odnawiał w nieustannym wybieraniu Boga, jako jedynego Pana twojego życia. Ten dar otworzy nasze oczy i uprzytomni nam, że ta „mamona” z dzisiejszej ewangelii nie oznacza jedynie pieniędzy, jest nią wszystko co oddala nasze myśli od Boga i żywi w nas fałszywe poczucie samowystarczalności, co wznieca w  nas egoizm, co wtrąca nas w najstraszniejszą niewolę i sprawia, że sami zakładamy sobie kajdany.

Ten dar doda nam – doda tobie Bracie i Siostro odwagi, by wszystko postawić na Boga, przyjmiesz przecież Tego, który zwyciężył wszystko cierpienie, śmierć i cały świat. Amen

o. Marcin Klamka CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy