Słowo Redemptor

XXXIII niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 13 listopada 2011 roku, XXXIII tydzień zwykły, Rok A, I

 

 

 

 

 

Dzisiejsza niedziela jest już przedostatnią niedzielą roku liturgicznego. Nie powinno więc nas zbytnio dziwić, że Kościół proponuje nam refleksję nad czasem i jego przemijaniem, przypominając równocześnie o konieczności czuwania, aby nie być zaskoczonym na „przyjście Pana” (II Czytanie). Choć czuwanie w naturalny sposób ukierunkowuje nas ku przyszłości, nie oznacza to jednak, że winniśmy tracić kontakt z teraźniejszością.

 

 

O tym właśnie traktuje odczytana przed chwilą przypowieść o talentach. Oczekiwanie na przyjście Pana ze strony chrześcijanina winno polegać na podejmowaniu konkretnych zadań, dokonywaniu właściwych wyborów, na „wzięciu się do roboty”.

 

Przypowieść ta, zbyt często jednak, bywa rozumiana jedynie na poziomie moralizatorskim: „trzeba puścić w obrót talenty”, tj. swoje umiejętności, zdolności, inteligencję i chęci. One bowiem mogą być pomnażane bądź też „zakopywane głęboko w ziemi”. Jeśli tylko tak zrozumiemy dzisiejszą przypowieść wówczas rzeczywiście nadaje się ona jedynie do napominania.

 

Spróbujmy jednak odkryć prawdziwe znaczenie „talentu”, takie, jakie jest zawarte w dzisiejszej przypowieści.

Dla starożytnych „talent” – a w tym właśnie znaczeniu użył go Jezus – był zarówno monetą, jak i konkretną jednostką miary. W przybliżeniu jeden talent to 30 – 40 kilogramów srebra lub złota. Wartość równa 6000 drachm lub denarów. Jeśli pomyślimy, że dzienne wynagrodzenie za pracę wynosiło około jednego denara, łatwo zrozumieć doniosłość zadania powierzonego przez właściciela swoim poddanym. Pięć talentów – to zaiste bardzo duży majątek. A tyle dostał pierwszy sługa. Dla drugiego przeznaczono dwa talenty, dla trzeciego – jeden. Bogaty właściciel wykazał się więc ogromnym zaufaniem względem każdego ze swoich sług, ofiarowując im tak wielkie sumy pieniędzy.

Stąd płynie pierwsza nauka: ewangeliczny talent to wielki dar. Tak rozumianego talentu nie można zdobyć lub nań zasłużyć. Taki talent się otrzymuje.

 

Ale dzisiejsza przypowieść może rodzić w nas także to trudne i konkretne pytanie:

Dlaczego udający się w drogę właściciel majątku nie przekazał każdemu ze swych sług takiej samej ilości talentów? Czyż nie okazał się on w ten sposób niesprawiedliwy?

 

Życie nam podpowiada, że sprawiedliwość nie musi zawsze oznaczać równości. Ludzie nigdy nie są obdarowywani jednakowo. Ani przez Boga, ani przez naturę, ani przez los. Także właściciel z przypowieści daje każdemu ze swych sług według jego możliwości. Każdy sługa otrzymuje bowiem niejako na swoją miarę. I tylko to, co otrzymał, ma w swym życiu pomnażać, a nie to, czego nie ma.

W tym znaczeniu ewangeliczny talent to także ciężar i wielka odpowiedzialność.

 

Wyjeżdżając, właściciel majątku pozostawił swoim sługom szeroki zakres kompetencji i działania. Każdy z nich na własny sposób miał podjąć działalność wykorzystując otrzymany kapitał. Każdy z nich mógł działać mocą swojej wyobraźni, mądrości, pasji albo odwrotnie – porzucić działanie, by leniwie poprzestać na zapewnieniu sobie przeżycia i biernego spokoju. Nieobecność właściciela majątku jest długa, ale nie definitywna. Niespodziewanie drzwi domu się otwierają. Ukazuje się pan przed swoimi sługami. Ci zaś stają gotowi do zdania rachunku. Znamy dobrze dalszy ciąg zdarzeń…

 

Ta, opowiedziana przez Jezusa, przypowieść ma także znaczenie symboliczne i duchowe.

 

Talenty, które w potocznym rozumieniu były jednostką miary o wielkiej wartości i ciężarze zarazem, są w tej nowej perspektywie własnością najwyższego władcy, którym jest sam Bóg. Talentami tymi stają się:

Jego Słowo, które wyzwala i zbawia, a także wiara, nadzieja, modlitwa i miłość, które nadają szczególny charakter naszej więzi z Bogiem.

 

Otóż Bóg wkracza z tymi darami w nasz ludzki świat. Wychodzi do nas z propozycją zdobycia prawdziwego skarbu, jakim jest „wejście do radości Pana”, tj. Królestwa Bożego. W chwili przyjęcia przez nas owego daru, staje się on z naszej strony także zadaniem i zobowiązaniem. Nie jest on już teraz jedynie perłą, którą trzeba chronić, ale staje się „pieniądzem”, który musi urastać i przynosić owoce: „jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny” (Mt 13,23). A ponieważ żaden wzrost nie dokonuje się ot tak, sam z siebie, owo „zarabianie”, którego żąda od nas Bóg, oznacza wysiłek, troskę, czujność i nieustanną pracę z naszej strony. Otrzymanym darem trzeba „dobrze gospodarzyć”. Kto nie wkłada wysiłku w pomnażanie otrzymanych bożych talentów, popełnia grzech zaniedbania. Jest to taki sam grzech, jak każdy inny. Owszem, nieraz bardziej jeszcze szkodliwy i niebezpieczny. Nie rodzi on bowiem u wielu żadnych wyrzutów sumienia i żadnych skrupułów. Pozwala spokojnie spać i niepostrzeżenie rośnie w coraz większe brzemię zaniedbań i zmarnowanych szans, których już nigdy nie da się odrobić.

 

 

Należy się więc zapytać: Co zrobiliśmy i robimy z bożymi talentami, darami łaski? Gdzie „siejemy” Słowo, które słyszymy tak obficie w naszych kościołach?

Nikt z nas bowiem nie może „zakopać” Słowa Bożego lub zagłuszyć Go ogromną masą pustej gadaniny, nie pozwalając Mu stać się życiem, krzykiem sprawiedliwości czy apelem zabawienia.

Trzeba też zapytać się kogo „zaraziliśmy” naszą wiarą? Nie można bowiem schować swej wiary, ukryć swej przynależność do Chrystusa.

I wreszcie, kogo postawiliśmy na nogi naszą nadzieją i ile prawdziwej miłości i przyjaźni podarowaliśmy innym?

 

 

 

 

 

 

Misjonarz Prowincji Warszawskiej Redemptorystów

o. Tomasz Sadowski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy