Słowo Redemptor

IV niedziela Wielkiego Postu

 

 

 

Niedziela, 10 marca 2013 roku, IV tydzień Wielkiego Postu, Rok C, I

 

 

 

 

 

Bracia i siostry w Chrystusie Panu

 

Znana nam dobrze Ewangelia, „oczytana” przy okazji Wielkiego Postu i rekolekcji tudzież nabożeństw pokutnych. Wydaje się, że już nic nowego nie da się powiedzieć na ten temat. Zresztą – czy potrzeba coś nowego mówić? Ewangelia jest wciąż ta sama, a jednocześnie wciąż inna, bo my się zmieniamy, raz na lepsze, a innym razem na gorsze. Może dlatego raz widzimy siebie jako tego starszego, a innym razem jako tego młodszego syna. Słowem – możemy mówić, że jest to przypowieść o niewierności i wierności.

 

 

Co prawda istnieje ryzyko, że szybko sobie poukładamy, iż ten młodszy to niewierny, ten starszy to wierny i mamy spokój. I jest po  kazaniu, po homilii, po katechezie, już więcej nie musimy myśleć. Czujemy się spełnieni i napełnieni w poczuciu dobrze spełnionego niedzielnego obowiązku. Ale może jeszcze nie? Może warto spróbować inaczej?

 

Niewierność młodszego.

 

Spróbujmy popatrzeć jaka ona była. Można chyba powiedzieć, że są różne rodzaje niewierności. Ja na użytek tej homilii wymienię dwa:

– niewierność pochodząca z zatwardziałości

– niewierność pochodząca ze słabości.

 

Chyba się zgodzimy, że w przypadku marnotrawnego syna niewierność pochodziła ze słabości, również tej umysłowej. Niewiele rozumiał ze świata, nie starał się pojmować mechanizmów tym światem rządzących, nie miał ochoty czekać, aż jego kolej nadejdzie. Chciał już, tu i teraz mieć to, co mają inni. Pieniądze i wolność! Marzenie jakże wielu również dziś i nie tylko młodych ludzi. Miał czelność stanąć przed ojcem z żądaniem! Wydawało się, że taki hardy, że taki twardy, że taki samodzielny. Kiedy jednak brakło „papu”, kiedy trzeba się było wziąć za robotę i trochę dała w kość ta robota – widzimy, że to nie zatwardziałość była, ale słabość i głupota.

 

Nie było już w nim zatwardziałości – było postanowienie – wracam. Przyznam się do błędu, do niewierności, do grzechu. Przecież jak ojciec zobaczy łzy żalu – może zrobi mnie jednym z najemników i będę blisko domu i ojca. Spełniło się wszystko, a nawet otrzymał więcej niż się spodziewał. Nie tylko był najemnikiem blisko domu i ojca, ale został zaproszony do domu, do Ojca jako syn, który był umarły, a ożył.

 

Wierność starszego.

 

Niejako podświadomie utożsamiać się chcemy z tym, który pozostał w domu z ojcem, z tym, który okazał wierność. Może nie do końca, bo…, no właśnie, ta niechęć do wstąpienia w ojcowskie progi, skoro tamten wrócił, nieco mąci ten sielankowy obraz wiernego starszego syna. Bo jak wymieniliśmy dwa rodzaje niewierności, tak dla symetrii wymieńmy dwa rodzaje wierności. A ta może być radosna, albo może być zgorzkniała.

 

Radosna nie oznacza, że wszystko przychodzi łatwo i bezproblemowo, że nie ma trudności i pokus. Jednak przede wszystkim jest świadomość bycia na swoim miejscu.

 

Starszy syn zaprezentował tę drugą. Owszem był w domu ojca, pracował, ale gdzieś niepostrzeżenie pojawiło się zgorzknienie. Z jednej strony na pewno czuł się lepszy od tego młodszego, bo przecież cały czas był w domu, nie odszedł, ale z drugiej pojawia się jakiś wewnętrzny smutek, jakiś żal. I jeszcze jedno – w tym zgorzknieniu nawet nie umie korzystać z dóbr, które posiada, do których ma prawo. Ojciec mu to wyjaśni: „wszystko moje do ciebie należy”. Znaczy to, że mógł sobie, to koźlę bez problemu wziąć i zabawić się z przyjaciółmi. Bez wątpienia ojciec nie byłby temu przeciwny. On jednak wszedł w jakieś takie głębokie koleiny rutyny, że innych możliwości nie dostrzegał. Zgorzkniała wierność sprawia, że ta postać syna jawi nam się nieco inaczej.

 

Nasza wierność i nasza niewierność.

 

Pora spojrzeć na siebie poprzez taki właśnie pryzmat. W wielu parafiach w Wielkim Poście odbywają się rekolekcje. Najczęściej tak bywa, że uczestniczy w nich „trzódka mała”, zawsze wierna i mam nadzieję, że prezentująca wierność radosną. Niemniej, to nie cała parafia, to tylko mała część tych, którzy w Niedziele uczęszczają na Msze św. Może nie będzie od rzeczy zapytać, czy i wśród nas tu dziś obecnych nie ma takich zgorzkniałych katolików. Tych, którzy odważają się czynić zarzuty Bogu samemu.

Panie Boże, znów Niedziela, wybieram się do kościoła. Mógłbym pojechać tu czy tam, ale zostanę, by spełnić obowiązek – to zgorzkniała wierność.

Panie Boże, tylu kombinuje i oszukuje. Ja staram się żyć w miarę uczciwie i widzisz, że biedę klepię, a inni … – to też zgorzkniała wierność.

Panie Boże, tylu ludzi nie przejmuje się małżeńską przysięgą, a ja tak się staram. I co? Wciąż to samo, niesnaski i kłótnie, problemy z dziećmi itd. – i tu również zgorzkniała wierność.

Panie Boże, ja się modlę już tak długo a wciąż nie otrzymuję tego, o co proszę, a tamtemu bezbożnikowi wszystko przychodzi tak łatwo – tu jawi się zgorzkniała wierność.

 

Pewnie moglibyśmy pociągnąć taką listę dość długo sięgając babć i dziadków, młodzieńców i dziewcząt, rodziców i dzieci. Można by przywołać ludzi niewykształconych i tych z naukowymi tytułami; ludzi ze wsi i ludzi z miasta. Pewnie znaleźlibyśmy takich wśród duchowieństwa wszystkich szczebli oraz osób zakonnych, również tych z wielkim stażem życia zakonnego. Bo takie zgorzknienie w wierności w służbie Ojcu zawsze nam grozi.

 

Nie znaczy to bynajmniej, że pochwalam lekkomyślną niewierność młodszego syna. Broń Boże! Ideałem będzie zawsze radosna wierność temu w co uwierzyłem, co przyjąłem, czego nauczam, czym staram się żyć.

 

Może inaczej teraz zabrzmią słowa św. Pawła z drugiego czytania, gdy prosi w Imię Chrystusa: pojednajcie się z Bogiem. Pojednać się mają ci, co w niewierności jakiejś trwają jeszcze, co po bezdrożach życia nadal błądzą z dala od domu Ojca. Dla nich pojednanie to powrót do domu. Jednak pojednania potrzebują również ci, którym wierność ciężarem się stała, brzemieniem trudnym do uniesienia. W ich przypadku nawrócenie będzie powrotem do radosnej wierności, do wypełniania wszystkiego ze świadomością, że pracujemy „na swoim”, a nie u właściciela świń.

 

 

A że pracować trzeba to fakt. Manna z nieba nie leci, bo jesteśmy już poza pustynią – niczym Izraelici, po przejściu Jordanu pod wodzą Jozuego, trzeba spożywać owoce tej ziemi, pamiętając jednak wciąż, że Pan daje nam również inny chleb. Uczestniczymy w tej Uczcie, która jest zapowiedzią tej niekończącej się w Domu Ojca. Trzeba nam wchodzić z radością w ten dom tu, na tę ucztę, by kiedyś nie było problemów z wejściem na tę wieczną, w Królestwie niebieskim. Niech ta Eucharystia uzdalnia nas do radosnej wierności.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie duszpasterz w Parafii św. Józefa i sanktuarium
Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Toruniu –  (Bielany)

o. Marian Krakowski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy