Słowo Redemptor

X Niedziela Zwykła

 

CZYTANIA

 

W dzisiejszej Ewangelii Jezus spotyka wdowę, która musi odprowadzić do grobu swego jedynego syna. Niezależnie od bólu, jaki przeżywa każda matka, chowając swe dziecko, śmierć jedynego syna oznacza dla niej wydanie na ciężki los. Jest bowiem wdową, zaś utrata jedynego syna znaczyła w owych czasach dla wdowy skazanie na żebraczy chleb. Palestyna była biednym krajem. Często nie było w niej pracy nawet dla mężczyzn, którzy musieli utrzymać swoje rodziny. Może znalazłby się jeden czy drugi dobry człowiek, który dorywczo i przejściowo zatrudniłby ją jako służącą, ale na ogół wdowy były skazane na ciężką niedolę, zwłaszcza w starszym wieku.

Tym samym ta kobieta odprowadza do grobu nie tylko swojego syna, co już samo w sobie jest wystarczająco wielkim nieszczęściem, ale wraz z nim musi pogrzebać wszystkie swoje nadzieje na lepszą przyszłość, wszystkie swoje oczekiwania odrobiny szczęścia w życiu. Przechodząc przez bramę miasta w drodze na cmentarz, wynosi tam również samą siebie. Miasto, miejsce, gdzie rozwija się życie i gdzie pragnienia życiowe znajdują konkretną postać realizacji, nie jest już jej przestrzenią życia. Należy do tych, którzy wprawdzie jeszcze nie umarli, ale których życie jest już martwe. Żebrać i czekać, aż śmierć – bardziej chciana niż nie chciana – zgłosi się także i po nią: oto jej przyszłość.

Jezus ujrzał tę kobietę i – jak mówi św. Łukasz – użalił się nad nią. Przed Jego oczami stanął cały jej los. Dotknięta nie zawinionym ciosem losu, należy ona do najbiedniejszych spośród biednych: najpierw strata męża (musiała być wczesna, skoro ten syn był jej jedynym dzieckiem), potem trudne życie wdowy z dzieckiem, które trzeba utrzymać i wychować, a w końcu, wraz ze śmiercią syna, utrata wszelkiej nadziei na jakąś lepszą przyszłość. O takich się mówi, że grunt usunął się im całkowicie spod stóp.

Jezus stoi przed nią. Wszyscy w napięciu czekają, co się dalej wydarzy. A św. Łukasz jeszcze wzmacnia to napięcie, pisząc: Pan użalił się nad nią. To słowo nie zostało tu użyte przypadkowo i bez znaczenia. Był to tytuł religijny najwyższej rangi; Żydzi używali go tylko w odniesieniu do Boga Jahwe: W Panu pokładam moją nadzieję; Do Pana wołałem w dniu utrapienia; Do Pana należy ziemia i wszystko, co ją napełnia – czytamy w psalmach. A zatem Łukasz Ewangelista wyraźnie i niedwuznacznie chce powiedzieć, że litość Jezusa to coś więcej niż tylko czysto ludzkie współczucie. W Jezusie obok zwykłych ludzkich uczuć odzywa się ta strona, która czyni Go jednym z Ojcem, Panem nieba i ziemi. W Jezusie, Boskim Mesjaszu, w owej chwili dochodzi do głosu to, w co Izrael wierzył głęboko w odniesieniu do swego Boga: Jahwe ujmuje się za wdowami i sierotami. Znajdują się oni pod Jego szczególną opieką. Jezus jest wykonawcą tej Boskiej woli. Jak Ojciec się lituje, tak i Jezus lituje się nad ludźmi, którym nikt inny oprócz Boga pomóc nie może.

A wszystkich, którzy mieliby jeszcze wątpliwości, czy Jezus jest obdarzony Boską mocą, skłania św. Łukasz do zwrócenia uwagi, w jaki sposób Jezus wskrzesza umarłego młodzieńca. Mówi bowiem: Mówię ci [tzn. nakazuję ci], wstań! I zmarły natychmiast się podnosi. Tak może mówić i działać tylko ten, komu nie tylko przyznaje się tytuł Pana, ale kto naprawdę nim jest.

Już Stary Testament zawiera przekazy o wskrzeszaniu umarłych przez proroków. Najbardziej znane – i podobne w okolicznościach do wskrzeszenia młodzieńca z Nain – było wskrzeszenie dokonane przez proroka Eliasza w Sarepcie, o czym słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu. Ale podczas gdy Eliasz modli się żarliwie do Boga i musi czekać, czy jego modlitwa zostanie wysłuchana, Jezus rozkazuje prostym słowem: Wstań! Wypowiada je i tak się natychmiast staje, tak jak niegdyś Stwórca świata mówił: Niech się stanie... i natychmiast to się stawało.

Obecni przy tym są jak zamurowani. Ogarnia ich zdziwienie, radość i głębokie poruszenie. Pojmują, że nie tylko stali się świadkami nadzwyczajnego cudu, ale że przypadło im w udziale spotkać Tego, w którym ukazuje się sam Bóg ze swymi zbawczymi planami i swoją miłością.

Do matki zwraca się Jezus słowami: Nie płacz! Są to najpierw słowa do konkretnego człowieka wypełnionego bólem i pozbawionego wszelkiej nadziei. Ale wolno nam je również rozumieć w rozszerzonym znaczeniu, tzn. jako wyrażające program Jezusa, Jego podstawowe orędzie do ludzi, do każdego człowieka:

„Nie płacz już, bo Ja tu jestem. Widzę twoją niedolę. Nie minę cię nieporuszony i bez współczucia”.

Tu spotykamy ulubiony motyw św. Łukasza. Jak inni ewangeliści, tak i on pisze o cudach Jezusa, aby przez nie ukazać Jego Boską moc. Ale bardziej od samych cudów liczy się dla niego widoczne w Jezusie poprzez nie miłosierdzie. To jest dla niego dowód boskości Jezusa o wiele łatwiej widoczny niż niezwykłość cudów. Jego miłosierdzie, Jego miłość i dobroć są równie nieskończone jak miłosierdzie Boga. To dlatego właśnie cuda Jezusa dokonują się przede wszystkim na tych, którzy nie mogą liczyć na żadną ludzką pomoc: na wyrzuconych na margines społeczny wskutek swej choroby, jak np. trędowaci; na opętanych i zniewolonych przez złe duchy; na tych, którymi się gardzi i których się unika wskutek ich wiary, jak np. Samarytanie i poganie; na tych, którym się odmawia współczucia, gdyż tkwią w publicznym grzechu; na tych, którym zakazuje się wstępu do Świątyni, ponieważ podczas swej pracy weszli w kontakt z czymś czyniącym ich nieczystymi.

Tam gdzie jest Jezus, tam nie ma powodu do smutku, tam nie trzeba już płakać, tam ludzie doświadczają miłosierdzia i podniesienia na duchu.

Jednak nie można przeoczyć, że wyraźnym zamiarem św. Łukasza jest nie tylko ukazanie Jezusa jako Boskiego Mesjasza, ale też apel do wspólnoty wierzących. Mianowicie powinny ich cechować miłosierdzie i litość. Wprawdzie nie są w stanie wskrzeszać umarłych; to może tylko Pan. Ale jest tak wiele pogrzebanych ludzkich nadziei – tak jak pogrzebana nadzieja wdowy z dzisiejszej Ewangelii – którym, jako prawdziwi uczniowie Jezusa, możemy pomóc w zmartwychwstaniu, na przykład pogrzebana nadzieja niektórych (czasem bardzo już wcześnie pogrzebana!) na to, by coś znaczyć, by być coś wartymi, by się dla kogoś liczyć. Możemy pomóc tej nadziei zmartwychwstać poprzez nasze uznanie i dowartościowanie. (Oczywiście to tylko jeden z wielu możliwych przykładów.) A tam gdzie jesteśmy naprawdę bezsilni, pozostaje nam zawsze droga Eliasza: żarliwa prośba do Boga, który ma moc tam, gdzie nasze możliwości już nie sięgają, wskrzeszać umarłych, przywracać żywotność zrezygnowanym, ożywiać pogrzebane nadzieje.

Oby w naszym życiu oba te czynniki były obecne: własne działanie i pełna ufności modlitwa do Boga.

 

o. Janusz Serafin CSsR – Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy