Słowo Redemptor

XI Niedziela Zwykła

 

CZYTANIA


Dzisiejsze czytania mszalne podsuwają nam temat grzechu. Dzisiaj to temat niemodny i niewygodny. Kaznodzieja, który go porusza, naraża się na niezadowolenie słuchaczy. Mimo to trzeba o grzechu mówić – po prostu dlatego, że nie jest on jakąś fikcją, ale rzeczywistością, twardą i bolesną rzeczywistością ludzkiego życia, czyli życia istoty obdarzonej rozumem, sumieniem i wolnością działania – aż do możliwości i władzy powiedzenia „nie” samemu Bogu. Tym samym grzech jest częścią godności i wielkości człowieka, choć złą częścią. Tylko człowiek może grzeszyć, zwierzęta nie mogą.

Nie ma tu miejsca na omawianie istoty grzechu, choć chyba to jest kwestią najistotniejszą; jednak dzisiejsze czytania mszalne nic o tym nie mówią. Pokazują natomiast trójstopniowy proces praktyczny: uznać swój grzech – wyznać go Bogu – i uzyskać Jego przebaczenie.

Zawsze trzeba zacząć od uznania swego grzechu. Ale dla dzisiejszego człowieka chyba właśnie ten pierwszy, najbardziej elementarny krok jest najtrudniejszy. Mówi o tym dokument Wspólnego Synodu Diecezji Niemieckich z roku 1975, zatytułowany Nasza nadzieja. Z niego pochodzi poniższy cytat. Jest on długi, ale bardzo wnikliwy i trafny, a do tego odnosi się do kwestii o podstawowym znaczeniu, więc słuchacz powinien go (miejmy nadzieję) przyjąć z zainteresowaniem. Oto ten tekst:

Wyznanie naszej nadziei natrafia na społeczeństwo, które próbuje coraz bardziej uwalniać się od samej nawet myśli o winie. Ze swoim słowem o grzechu i winie chrześcijaństwo przeciwstawia się temu zatrważającemu urojeniu niewinności, które szerzy się w naszym społeczeństwie i przy którym, jeśli w ogóle myślimy o winie i zawiedzeniu, to tylko u „innych”: u wrogów i przeciwników, w przeszłości, w naturze, w charakterze, w środowisku. Historia naszej wolności wydaje się rozdwojona, działa jak coś przepołowionego. Jest w niej obecny jakiś absurdalny mechanizm uniewinniania się: sukcesy, powodzenia i zwycięstwa naszych działań przypisujemy sobie samym; ale w pozostałej, nie udanej części rzeczywistości rozwijamy sztukę wypierania się, zaprzeczania naszego udziału, i wciąż szukamy nowych alibi w obliczu ciemnej, katastrofalnej, nieszczęśliwej strony przez nas samych poprowadzonej i napisanej historii. To zatrważające urojenie niewinności dotyczy także naszych międzyludzkich relacji. Nie wspiera ono, lecz coraz bardziej zaburza odpowiedzialne podejście do innych ludzi, ponieważ podporządkowuje stosunki międzyludzkie błędnemu ideałowi wolności, która obstaje przy niewinności naturalnego egoizmu.

Tyle niemieccy biskupi. Chyba nie ma potrzeby dodawać wiele do tego; może tylko przypomnieć słowa św. Jana Ewangelisty: Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1J 1, 8). To nie jest zwyczajna ludzka myśl, ale słowo Biblii, słowo natchnione przez Boga. Gdy zaś przyjmujemy z góry, że każdy człowiek jest grzesznikiem, jak mówi wyraźnie św. Jan, to niewidzenie swojego grzechu oznacza duchową ślepotę, utratę wrażliwości sumienia, jakąś skazę wiary. Wszyscy wielcy święci uważali się za wielkich grzeszników – całkiem szczerze i na serio, bez najmniejszej kokieterii wobec siebie lub Boga. A to dlatego, że stawiali się na tle świętości Boga, nie tak jak dzisiejszy człowiek, który porównuje się z innymi ludźmi, mniej więcej podobnymi mu, po czym mówi do siebie, zadowolony: „No, nie jest jeszcze ze mną tak źle!”.

O tych, którzy uważali się za bezgrzesznych, doskonałych, mówi dzisiejsza Ewangelia: to faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ale nie są tu oni postaciami pozytywnymi; przeciwnie, tworzą negatywne tło, na którym św. Łukasz stawia rzeczywiście pozytywną postać: nierządnicę, która uznaje swoje grzechy i wyznaje je przed Jezusem.

My w Kościele katolickim wierzymy, że główny, normalny i zwykły sposób wyznawania Bogu grzechów to sakrament pojednania, spowiedź. Wierzymy, że to sam Jezus wskazał nam i nakazał ten sposób. Można dyskutować, czy ta forma sakramentu pojednania, spowiedzi jest uzasadniona biblijnie, ale nie można twierdzić, jak to się dość często słyszy, że to księża wymyślili spowiedź. To jeden z największych idiotyzmów, z jakimi można w ogóle się spotkać. Tak może twierdzić tylko ten, kto nigdy nie słuchał niczyjej spowiedzi. Nawiasem mówiąc, my księża też się spowiadamy, do tego częściej niż inni wierzący.

Człowiekowi, który swoje grzechy uznaje i je szczerze wyznaje, Bóg przebacza poprzez kapłana. I nawet więcej, nie tylko je przebacza, ale całkowicie unieważnia, wymazuje, unicestwia. Od tej pory grzech w ogóle już nie istnieje, choć w psychice pozostają jego ślady, które trzeba usuwać na ogół długo i z niemałym wysiłkiem. Pozostaje też konieczność pokuty i zadośćuczynienia. Widać to w historii Dawida, o której słyszeliśmy w dzisiejszym pierwszym czytaniu. Dawid zbudował swoje szczęście rodzinne na przelanej ludzkiej krwi, dlatego w jego rodzinie będzie się stale lała krew w bratobójczych konfliktach – tak zapowiada mu Natan. Wiemy, jak tragicznie spełniła się ta zapowiedź, jak bolesną pokutę musiał Dawid przecierpieć. Niemniej jego bardzo ciężki grzech zastał przebaczony i unicestwiony; Dawid mógł stawać przed Bogiem jako grzesznik oczyszczony, usprawiedliwiony.

W świetle dzisiejszej Ewangelii trzeba zauważyć jeszcze jedno: związek przebaczenia i miłości. Jezus ukazuje przebaczenie jako z jednej strony następstwo, z drugiej jako przyczynę miłości. Może dzisiejszy człowiek nie szuka Bożego przebaczenia dlatego, że niewiele w nim miłości do Boga. I odwrotnie: mało w nim miłości, bo nie doświadcza szczęścia przebaczenia.

Ten proces naszkicowany przez dzisiejsze czytania: uznać swój grzechwyznać go Bogui uzyskać Jego przebaczenie – nie jest łatwy, ale jest życiodajny, konieczny do rozwoju duchowego czy religijnego. Mówi o tym użyte w dokumencie Nasza nadzieja słowo „zatrważające” w odniesieniu do urojenia niewinności współczesnego człowieka. Tak, to urojenie jest zatrważające, bo prowadzi do tragicznych skutków, które ludzkość miała okazję dobrze poznać na swojej skórze w totalitarnym XX wieku. Bez uznania, wyznania i doznania przebaczenia grzechu człowieczeństwo jest zakłamane, zatrute, chore, nie rozwija się, lecz karleje i rozsiewa wszędzie wokół ziarna destrukcji. To podkreśla ostatnio mocno także współczesna psychologia, choć nie posługuje się ona religijnym pojęciem grzechu, lecz świeckim pojęciem winy. Życiodajny charakter powyższego procesu odzwierciedla się w radości i szczęściu uzyskanego przebaczenia. Widać to dobrze w postaci kobiety z dzisiejszej Ewangelii. Jej łzy to nie tylko łzy żalu, ale też radości. To łzy na zamknięcie złej przeszłości i na rozpoczęcie nowej, lepszej przyszłości. Takie łzy nazywali święci błogosławionymi i życzyli ich każdemu człowiekowi.

 

o. Janusz Serafin CSsR – Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy