Słowo Redemptor

01 sierpnia, Świętego Alfonsa Marii Liguoriego, biskupa i doktora Kościoła

 

 

Środa, 01 sierpnia 2018 roku, XVII tydzień zwykły, Rok B, II

 

 

 

 

Uroczystość założyciela Zgromadzenia Najświętszego Odkupiciela

 

 

Redemptoryści na całym świecie radują się dzisiaj przeżywając Uroczystość swojego Założyciela – św. Alfonsa Marii de Liguori (1696-1787).

Św. Alfonsa Marii de Liguori założył w 1732 roku Zgromadzenie Najświętszego Odkupiciela (Zgromadzenie Redemptorystów, CSsR) posłane do ubogich i opuszczonych. Był święcie przekonany, że Redemptoryści są powołani, aby idąc za Jezusem wychodzić z Ewangelią do ludzi, którzy cierpią z powodu nędzy i opuszczenia. Znakiem wyróżniającym Zgromadzenie winno być wcielenie się w sytuację opuszczenia, by wyszukiwać tych, którzy dzisiaj są zepchnięci na margines, opuszczeni przez zwyczajne duszpasterstwo kościelne.

 

 

 

 

CZYTANIA:

Pierwsze czytanie:

Iz 61,1-3a
Pan mnie posłał dgłosić Dobrą Nowinę ubogim...

Psalm responsoryjny:

Ps 89 (88), 2-3.  4-5. 21-22. 25 i 27
Dobroć Twą, Panie, będęslawił wiecznie

Drugie czytanie:

2 Tm 2, 1-7
Trudzić się po żolniersku...

Alleluja, Alleluja, Alleluja
Aklammacja przed Ewangelią:
por. J 15, 16

Ja was wybrałem ze świata,
abyście szli i owoc przynosili i aby trwał wasz owoc.

Ewangelia:

Mt 9, 35-10, 1
Jezus lituje się nad tłumami...

 

 

 

 

 

 

Uroczystość św. Alfonsa Liguori to dla wszystkich redemptorystów bardzo ważny dzień. Nie tylko dlatego, że to okazja do świętowania i uczczenia wielkiego świętego, doktora Kościoła określanego przydomkiem „najgorliwszy”, ale to przede wszystkim okazja do tego, by po raz kolejny przypomnieć sobie to wszystko, czego św. Alfons dokonał. To okazja do tego, by umocnić się jego niezwykłą odwagą i zapałem w głoszeniu słowa Bożego wszystkim ubogim i opuszczonym. Spróbujmy więc spojrzeć na życie św. Alfonsa w sposób nieco odmienny od powszechnego – popatrzmy na jego życie jego oczami. W jaki sposób św. Alfons Liguori mógłby mówić o sobie dzisiaj? Oddajmy mu głos.

 

 

 

 

 

 

+ J.M.J.T.

 

 

Alfons Maria de Liguori
syn neapolitańskiego arystokraty Józefa i Anny
urodzony 27 września 1696 roku w Marianella koło Neapolu

 

 

 

Urodziłem się na południu. Moi rodzice pochodzili z wyższych sfer. Tata był kapitanem statku, mama opiekowała się rodziną. Choć miałem liczne rodzeństwo, wiele sióstr i braci, to właśnie we mnie pokładano nadzieję, to ja miałem dziedziczyć majątek, ja miałem przygotować się do kierowania rodziną. Moja rodzina była bardzo pobożna. Zapamiętam do końca życia figurki ze statku mojego ojca, figury Jezusa trochę inne, niż przedstawia się je tradycyjnie. Jezus na tych figurach przedstawiony był jako cierpiący, ociekający krwią. Współcześnie można porównać to przedstawienie do scen z filmu „Pasja” Mela Gibsona. Ukazane cierpienie fizyczne, ale przez to cierpienie ukazana przeogromna miłość Odkupiciela. Taki obraz zapamiętałem z dzieciństwa. Myślę, że miało to wpływ na moje późniejsze życie.

 

Bóg nie poskąpił mi talentów. Rodzina była bogata, otrzymałem wszechstronne wykształcenie. Już w wieku 16 lat posiadałem dwa doktoraty z prawa cywilnego, jak i z prawa kanonicznego. Czekała mnie kariera. Ciekawe, dokąd zaprowadziłoby mnie to wszystko, gdyby nie pewne wydarzenie.

 

Byłem wziętym adwokatem. Nie przegrałem żadnej sprawy, ale tak jak w każdym miejscu pod słońcem obecna jest korupcja, tak i ja padłem jej ofiarą. Sędzia został przekupiony. Co robić? Do kogo się zwrócić? „Żegnajcie trybunały na ziemi. Nie ma sprawiedliwości”. Idę szukać sprawiedliwości u Boga.

 

Zostawiłem szablę, znak szlachectwa w kościele Matki Bożej. I tu pojawiło się pragnienie wstąpienia do seminarium. I kolejne pragnienie – jechać na misje. Bóg wzywał mnie tak, jak wzywał Franciszka Ksawerego. Tylko że ja chciałem do Chin. Tam ludzie jeszcze nie słyszeli o Jezusie. Dlatego pojawiłem się w Kolegium Chińskim. Chciałem przygotować się do wyjazdu. Ale usłyszałem: „Twoje Chiny są na ulicach Neapolu”. Jeszcze tego nie rozumiałem. Przecież tu tylu księży. Bóg mi pozwolił zostać kapłanem. Przysięgałem nie zmarnować ani jednej chwili życia. Oddałem się gorliwie pracy na rzecz Boga i ludzi. Spowiadałem, głosiłem słowo Boże. Przypłaciłem to zdrowiem. Trzeba było wyjechać.

 

Pojechałem w piękne strony. Nad Zatokę Amalfitańską. Tam, gdzie niebo łączy się z ziemią, góry z morzem. Miejscowość Scala. To był moment zwrotny w mojej historii życia. Żyłem już 30 lat i nie wiedziałem, że w mojej ojczyźnie są ludzie, którzy nie znają Boga. Nie znają Jezusa. Byli to ci ubodzy pasterze, wśród których na chwilę zamieszkałem. To Bóg jest reżyserem. Przez Ducha Świętego pokazał mi ubogich, którzy potrzebują pomocy, potrzebują Jezusa, potrzebują żywego słowa, potrzebują Ewangelii. Odczytałem to jako zadanie dla mnie.

 

Dnia 9 listopada odprawiliśmy wraz z towarzyszami Mszę Świętą wotywną o Duchu Świętym, którą uznaje się za początek naszego zgromadzenia. Początki były piękne, ale już za chwilę zostaliśmy tylko we dwóch z bratem Vitem. Pracowaliśmy razem i razem oddawaliśmy cześć Bogu. Nie poddawałem się. „Jeśli to dzieło Boże, to na pewno przetrwa” - powtarzałem. Ufność pokładałem w Matce Bożej. A to, co działo się w grocie w Scala na rozmowie z Maryją, pozostanie na zawsze tajemnicą mojego serca.

 

Dołączyli kolejni, między innymi mój kolega January Sarnelli. Opiekował się opuszczonymi kobietami, które żyły na ulicy. Nasze zgromadzenie nie miało być liczne, ale święte. I tak jak na ulicach Neapolu, kiedy głosiliśmy katechezy dla dorosłych w kaplicach wieczornych, jak rozmawialiśmy z ubogą młodzieżą, która nie widziała sensu swojego życia, tak też zaczęliśmy dzieło misji świętych. Cały nasz czas to droga od parafii do parafii, wcześniej wielotygodniowe przygotowanie. Głoszenie kazań, spowiedzi z całego życia. Ludzie się nawracali, zmieniali swoje życie, umacniali swoją wiarę. Wielu z nich to ludzie ubodzy i opuszczeni.

 

Głosiłem prostym językiem. Ale nie tylko żywym słowem. Głosiłem także słowem pisanym. Napisałem 111 książek. Głosiłem obrazem – obrazy Matki Bożej, obrazy Jezusa umęczonego na krzyżu, takie jakie zapamiętałem z dzieciństwa. Głosiłem muzyką – napisałem na przykład kolędę, bez której Włosi nie wyobrażają sobie Bożego Narodzenia: „Zstąpiłeś z gwiazd dalekich...”. Głosiłem architekturą, projektując nasze kościoły i domy zakonne. Ale co głosiłem? Głosiłem to, że nie jesteśmy skazani na piekło. Boża miłość jest szalona! Bóg oszalał z miłości do nas! A Jego serce jest dla nas otwarte! Bo co innego można wywnioskować, patrząc na Jezusa umierającego na krzyżu.

 

Pamiętam drzewo krzyża, które trzymałem w dłoni w czasie misji. To było moje najważniejsze przesłanie. Wtedy jeszcze mało kto o tym mówił. Później zostałem biskupem. Ale tak naprawdę chciałem być po prostu redemptorystą, chciałem głosić prawdę o obfitym Odkupieniu. A te kilka myśli powtarzanych jest do dzisiaj:

„Kto się modli ten się zbawi. Kto się nie modli ten się potępi”.
„Kto umrze w Zgromadzeniu, będzie zbawiony”.
„Jeśli ktoś nie pokocha Jezusa ukrzyżowanego, nie pokocha Go nigdy”.

 

Alfons – grzesznik

 

 

 

 

 

 

Drukuj...

Wychowawca (socjusz Prefekta) w Postulacie oraz Misjonarz Prowincji
Warszawskiej Redemptorystów – Bardo Śląskie

o. Marcin Gacek CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy