Słowo Redemptor

XII niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 21 czerwca 2015 roku, XII tydzień zwykły, Rok B, I

 

 

 

 

 

Czemu tak bojaźliwi jesteście? „Czy nie macie do Mnie w ogóle zaufania?” To pytanie to punkt kulminacyjny dzisiejszej Ewangelii. Dzięki niemu mamy przystęp do tej perykopy i do Tego, kto to pytanie zadał – swoim uczniom wtedy i dziś.

 

 

Czemu tak bojaźliwi jesteście? Czy Jezus chce przez to powiedzieć, że nie wolno nam nigdy się bać? Ale przecież On sam przeżywał lęk: był to lęk przed czekającą Go okrutną śmiercią. Więc na pewno rozumiał, że wszyscy przeżywamy jakieś lęki. Lęk skurcza ludzkie serce, krępuje je. Nawet to serce w znaczeniu dosłownym, bo przecież lęk może być przyczyną zawału. Ci, którzy przeżyli zawał lub stan przedzawałowy, wiedzą, że w tym czasie pierś jest jakby ściśnięta jakąś żelazną obręczą. Nawet jeśli nie znamy z osobistego doświadczenia takich cielesnych lub duchowych lęków – często zresztą są one ze sobą związane – to jednak nie ulega wątpliwości, że w człowieku, tak samo jak w zwierzęciu, istnieje coś takiego jak naturalny, przyrodzony lęk istoty żywej, której życie jest zagrożone – począwszy od pierwszego krzyku dziecka, które opuszcza bezpieczne łono matki i nagle znajduje się w obcym sobie świecie, który odbiera jako zagrożenie, aż po agonię starca. Taki naturalny lęk nieodłączny od życia to nic godnego potępienia, wolno nam go do siebie dopuścić. I nie ma sensu go tłumić lub wmawiać w siebie na siłę, że go nie czujemy, bo wyrzucony przednimi drzwiami, wróci tylnymi.

 

Uczniowie w łodzi bali się. Ich lęk był tak silny, że nie mogli go ukryć. Był to po prostu lęk przed śmiercią, ten naturalny, przyrodzony lęk każdej istoty żywej. A nie widać było nikogo, kto by ich mógł wyratować ze śmiertelnego niebezpieczeństwa. Nawet na Jezusa nie mogli liczyć, bo wydawało się, jakoby Go to wcale nie obchodziło, że giną. Ten lęk sięgał bardzo głęboko – aż na samo dno jeziora, gdzie w każdej chwili mogli się znaleźć. Ale jeszcze głębiej sięgała utrata ich zaufania do Mistrza. Już nie wierzyli, że może On zrobić to, co na pozór niemożliwe: że może ich uratować.

 

Może zauważyliśmy to już kiedyś sami u siebie lub u kogoś znajomego: to, że lęki człowieka stają się szczególnie destrukcyjne – szczególnie mocno skurczają mu serce – wtedy gdy nikt go nie wspomaga, gdy na nikogo nie może liczyć. Albo gdy już całkiem stracił zaufanie do innych – może do tych, którym poprzednio najbardziej ufał. Takie utracone zaufanie może być dla ducha bardziej druzgoczące niż dla psychiki śmierć ukochanego człowieka. W ten sposób może też umrzeć wiara w Boga – gdy wydaje się, że nie obchodzi Go ludzkie cierpienie, że śpi jak Jezus w łodzi. Gdy wydaje się, że kierowane do Niego wołanie trafia w próżnię. Chyba dobrze znali to doświadczenie niektórzy autorzy psalmów, które są dramatycznym wołaniem, by Bóg się obudził, by się odezwał, by wysłuchał głos człowieka.

 

Jezus mówi do zagrożonych uczniów: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary? A więc Jezus wymaga wiary wbrew wszystkiemu, co wydaje się jej przeczyć. Możemy to wymaganie zrozumieć nieco lepiej, jeśli podkreślimy słowo „tak”. Czemu tak bojaźliwi jesteście? To pytanie i do apostołów, i do nas dzisiaj: jak głęboko tkwi w nas nasz lęk? Czy w naszej łodzi życia jest on sternikiem? Czy naszym życiem kierują nadmierne lęki, przesadne troski? Czy lęk, którego różne przejawy są naturalną częścią życia, nie wtrącił nas całkowicie w swoje tory, czy nas nie zamknął całkowicie w swoich objęciach, kurcząc nam serce, które stało się ciasne i małoduszne? Czy nie zniweczył on naszego zaufania do życia, a zwłaszcza do Boga? Czy umiemy wytrwać w tym zaufaniu, nawet gdy na pozór wydaje się, że On o nas zapomniał?

 

Gdy uczniowie doznali cudownego ocalenia, zlękli się bardzo, jak pisze ewangelista Marek. A więc znowu lęk?... Nie, to tylko to samo słowo, które tym razem znaczy całkiem co innego. Właściwie najbardziej pasowałby tu termin „bojaźń” (ewentualnie „bojaźń Boża”) – rodzaj „świętego lęku”, który jest formą czci, adoracji, uwielbienia niezwykłych czynów Boga. Gdzie występuje bojaźń Boża, tam nie ma już miejsca na taki lęk, który by człowieka paraliżował duchowo, który by kurczył jego serce. Czy taki „święty lęk” przynajmniej od czasu do czasu przeżywamy? Czy wierzymy w tajemnicę obecności Boga w Jezusie, a przez Niego w naszym świecie? Jeśli wierzymy, to mimo różnych zewnętrznych burz możemy być spokojni, gdyż nasz Stwórca z pewnością nie traci nas nigdy z oczu, nie zapomina o nas. Cokolwiek by się działo, trzyma On nasze życie w swych rękach. I choć czasem wstrząsają nami różne naturalne lęki, choć przychodzą różne trudne doświadczenia, targają nami różnorakie wątpliwości, to jednak nie tracimy fundamentalnego zaufania do Niego. Co więcej, to zaufanie rośnie właśnie w tych doświadczeniach, w których Bóg nas wspomaga i podtrzymuje.

 

Czy więc w to wierzymy? Jeśli ta wiara jest w nas zbyt słaba, to nie zrażajmy się tym, lecz prośmy Boga o silniejszą. Wszak nawet sami apostołowie nie wstydzili się prosić Jezusa: Panie, przymnóż nam wiary. Do tego wzywa nas dzisiejsza Ewangelia. Możemy się na przykład modlić słowami psalmisty:

Wznoszę swe oczy ku górom:
skądże nadejdzie mi pomoc?

Pomoc mi przyjdzie od Pana,
co stworzył niebo i ziemię.

On nie pozwoli zachwiać się twej nodze
ani się zdrzemnie Ten, który cię strzeże.

Oto nie zdrzemnie się
ani nie zaśnie Ten, który czuwa nad Izraelem.

Pan cię strzeże,
Pan twoim cieniem przy twym boku.
     (Ps 121,1-5)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pracownik redakcji kwartalnika „Homo Dei” i wydawnictwa Homo Dei – Kraków

o. Janusz Serafin CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy