Słowo Redemptor

XVII niedziela zwykła

 

 

 

Niedziela, 24 lipca 2016 roku, XVII tydzień zwykły, Rok C, II

 

 

 

 

 

O modlitwie chrześcijanina…

 

Czasem można odnieść wrażenie, że modlitwa jest jak zsypywanie ziemniaków do piwnicy albo ładowanie węgla na wagony. Można widzieć efekty i mieć satysfakcję z dobrzej wykonanej roboty! Wyznawca Chrystusa wykonuje bowiem swój chrześcijański obowiązek, recytując odpowiednią liczbę takich, a nie innych modlitw, czy też wypełnia nimi określony czas. Cały jest skupiony na swoich modlitwach. Liczy je albo mierzy ich długość z zegarkiem w ręku. Z ilości wyrecytowanych tekstów czy czasu poświęconego na wypowiadanie słów czerpie zadowolenie. Tyle przecież udało mu się odmówić! Cieszy go to, co Panu Bogu mógł dać. Albo przynajmniej odczuwa spokój z dobrze wypełnionego obowiązku. Pan Bóg jest przecież „zaspokojony”! I nie może mieć do niego żadnych pretensji! Przecież jest taki pobożny i skrupulatny! Teraz też może liczyć na wzajemność z strony Pana Boga w myśl zasady: Dałem, więc i Ty daj!

 

Czy rzeczywiście o to chodzi w modlitwie? Czy modlitwa, a właściwie pokaźne ilości słów są Panu Bogu potrzebne? Czy wystarczy tylko modlić się po to, by poczuć się zadowolonym z dobrze spełnionego obowiązku chrześcijańskiego?

 

Holenderski kapłan i pisarz Henri Nouwen w jednej ze swoich książek zauważa, iż Jezus nie tyle wzywa nas do tego, aby odmawiać modlitwy, lecz by modlić się nieustannie. Można mieć przecież na ustach pobożne słowa, a skupiać się przy tym tylko na sobie. Tymczasem modlitwa to przede wszystkim postawa, którą człowiek przyjmuje względem Boga. Modlitwa to wznoszenie się serca ku Bogu, jak uczy nas tego liturgia Mszy Świętej (wstęp do prefacji).

 

Człowiek przybiera właściwą postawę wtedy, gdy wie, przed kim stoi. Swego czasu ktoś obserwował, jak prezydent Stanów Zjednoczonych John F. Kennedy bawił się ze swoimi pociechami. Dzieci rzucały w niego zabawkami, śmiały się głośno i wołały: Tatusiu! Dla osób postronnych był to dziwny, a może nawet szokujący widok: przecież to polityk mający ogromną władzę, głowa największego mocarstwa na świecie! Dla swoich dzieci był on jednak ojcem. Nie musiały stać przed nim na baczność, gdyż wiedziały, że jest kochającym ich tatusiem.

 

Ucząc nas modlić się, Jezus poleca nam mówić na początku: Ojcze nasz! Bóg jest łaskawym i miłosiernym Ojcem, który obdarza nas zawsze tym, co dobre. Dlatego możemy z pełnym zaufaniem przed Nim stawać i otwierać swoje serce.

 

Skoro Bóg jest naszym Ojcem, to my jesteśmy Jego dziećmi. Jednak – jak uczył nas papież Benedykt XVI – nie jesteśmy jeszcze „gotowymi” dziećmi Bożymi, lecz naszym zadaniem jest coraz pełniej się nimi stawać. Dzieje się to wtedy, gdy coraz mocniej upodabniamy się do Chrystusa. Chodzi więc nie tylko o to, by – jak uczy Jezus – zwracać się do Boga: Ojcze nasz!, ale stawać się Jego dzieckiem na wzór Jednorodzonego Syna Bożego. Nie jesteśmy w stanie dokonać tego o własnych siłach. Dlatego Jezus zwraca nam uwagę na to, by prosić na modlitwie o Ducha Świętego. Jest to ten sam Duch, który wypełniał Jego życie, a którego moc dzisiaj dokonuje przemiany człowieka w dziecko Boże. O takiej przemianie świadczy postawa zmarłego kilka lat temu kapłana i poety Jana Twardowskiego, który mówi o tym w jednym ze swoich wierszy:

Po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret, że ja, ksiądz, wierzę Panu Bogu jak dziecko.

 

Jezus uczy także, iż w modlitwie człowiek powinien być wytrwały. Nie należy jednak rozumieć tutaj wytrwałości jako cierpliwego przekonywania Pana Boga o wyjątkowej wartości naszych planów i pomysłów, które powinny być zrealizowane. Nasza modlitwa nie zmienia Bożego sposobu patrzenia na świat, lecz nasze spojrzenie na rzeczywistość. Modlitwa sprawia, że w nas dojrzewa pragnienie, by postępować tak, jak pragnie tego Bóg. Kilka lat temu odkrył to pewien kapłan, który zachorował na raka. Żegnając się ze swymi parafianami przed operacją, mówił do nich tak:

Do tej pory moja modlitwa polegała na mówieniu Panu Bogu, co ma zrobić, bo tak sądzę i tak chcę. Dzisiaj modlę się inaczej: Panie Boże, co Ty chcesz, abym ja uczynił? Jaka jest Twoja wola względem mnie?

 

Jezus zachęca nas, by stale prosić, szukać i pukać. Syn Boży nie mówi o jakichś pojedynczych działaniach podejmowanych od czasu do czasu, lecz o trwaniu w określonej postawie. Człowiek, który się nieustannie modli, coraz pełniej zdaje sobie sprawę z tego, że we wszystkim jest zależny od Ojca niebieskiego i nic bez Jego pomocy nie może uczynić. Ponadto, jeśli największym darem dla człowieka jest Duch Święty, to nigdy nie można przestać o Niego zabiegać. Chodzi przecież o całe życie człowieka, a jest ono ciągłym stawaniem się. Człowiek żyje, rozwijając się. Przez całe swoje ziemskie życie dojrzewa do pełni człowieczeństwa, ucząc się postępować na miarę swojej godności. Wspomaga go w tym Duch Święty – „dusz ludzkich Nauczyciel”.

 

Jedna z prefacji mszalnych mówi, że Bóg nie potrzebuje naszego uwielbienia, a nasze hymny pochwalne niczego Mu nie dodają, lecz się przyczyniają do naszego zbawienia (IV Prefacja zwykła). Jezus uczy nas modlitwy nie po to, abyśmy skupiali się na sobie, spełniając nasze powinności względem Pana Boga, abyśmy zasypywali Go słowami czy przekazywali Mu codzienną porcję wiadomości. Bóg nie potrzebuje naszych modlitw. To człowiek nie może żyć bez modlitwy, i bynajmniej nie dlatego, że jej praktykowanie daje mu zadowolenie z dobrze wypełnionego obowiązku chrześcijańskiego. Modlitwa sprawia, że chrześcijanin otwiera się na Boga. Staje przed Tym, który jest miłującym Ojcem, znającym potrzeby swoich dzieci. Dlatego może zwracać się do Niego z pełną ufnością. Bóg zaś udziela mu swego Ducha – także i po to, aby gdy przyjdą trudności, pomagał mu modlić się tak, jak trzeba (por. Rz 8, 26).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Redemptorysta Prowincji Warszawskiej, obecnie Prof. dr hab. Wykładowca na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
oraz Wyższym Seminarium Duchownym Redemptorystów w Tuchowie – Elbląg

o. Ryszard Hajduk CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy