Słowo Redemptor

Narodzenie Pańskie – uroczystość – Msza o świcie

 

 

Niedziela, 25 grudnia 2016 roku, Uroczystość Narodzenia Pańskiego, Rok A, I

 

 

 

 

 

 

Jest taka noc, jest taki czas,

gdy rodzi się nadzieja w Betlejem i rodzi się w nas.

Jest taka noc, jest taki czas,

gdy rodzi się miłość w Betlejem i rodzi się w nas.

(z pastorałki zespołu Redemptor)

 

 

O czym i jak mówić w taki dzień? Przecież już wszystko wielekroć powiedziano. To może niech to kazanie będzie nieco inne. Co jest konieczne, by te święta były takie same, a zarazem inne?

 

Trzeba mocno uwierzyć i trzeba prosić, dopóki się tli płomień nadziei, dopóki świeci gwiazda w Betlejem. Ta gwiazda świeci nieodmiennie przez wszystkie lata i wskazuje bardzo wyraźnie, gdzie szukać mamy ostatecznej nadziei i największej miłości.

 

Mamy za sobą już tę noc, kiedy narodziła się Miłość, potrzeba teraz naszej wiary, by przyjąć tę prawdę i nią żyć. Żyć nią, nie oglądając się na zdziwienie świata.

 

Bo dziwi się świat już dwa tysiące lat, pytając, po co to wszystko? Po co wygnanie i pośmiewisko?

 

Dziwi się świat już dwa tysiące lat, pytając czy można kochać po żłóbek? Czy można kochać po Krzyż? Europa dziś nie bardzo wierzy w tę miłość. Polska również zaczyna iść tą samą drogą – niestety.

 

Człowieka XXI wieku nie zachwyca tak bardzo widok kołyski, wózka dziecinnego czy łóżeczka. To się kojarzy bardziej z „krzyżem pańskim”, bo człowiek przestaje być wolny w tym popularnym znaczeniu, a winien stać się sługą nowego, małego człowieka. To jednak dziś niemodne – wyrzeczenie i poświęcenie, odrzucenie swojego wygodnictwa i egoizmu wydaje się przekraczać możliwości wielu – niestety również wierzących. Jakimś ponurym wyrazem tego braku gotowości do służby są wszelkiego typu domy dziecka, rodziny zastępcze czy pogotowia opiekuńcze.

 

 

Dlatego pytamy raz jeszcze – czy można kochać po żłóbek i po Krzyż?

 

My wiemy, że można, bo Ten, który zstąpił z nieba wysokiego, który opuścił śliczne niebo i obrał barłogi, dał tego dowód. Obrał naszą ludzką naturę wraz ze wszystkim, co ją dotyka z wyjątkiem grzechu.

 

Pasterze doświadczyli spotkania z aniołami, usłyszeli radosne Gloria in excelsis Deo i usłyszeli polecenie – idźcie do Betlejem. No to poszli. Po wydarzeniach, jakie opowiedzieli, nastąpiło zdziwienie. Oni sami zdziwili się pewnie, że to nie było przywidzenie. Dziecko jak najbardziej prawdziwe, Matka także. Ale musiało ich zdziwić też ubóstwo. Nad wszystkim tym jednak górowała radość i uwielbienie Boga.

 

 

Czy potrafimy się zadziwić i my, a jeśli tak – to co jest przedmiotem naszego zadziwienia?

 

Może to, że wciąż, mimo upływu lat i dość nachalnej laicyzacji, te święta wciąż nas chwytają za serce, wciąż nie możemy oprzeć się ich urokowi i szczególnemu nastrojowi. Bo przecież taka noc, święta noc, przychodzi raz do roku. Bo przecież taki czas, piękny czas świętego zadumania, czas wybaczenia i pojednania nie jest tak naprawdę czymś, co byłoby obserwowane stale na co dzień, również w życiu wielu chrześcijan – niestety.

 

Czy zatem potrafimy się zadziwić tą miłością niepojętą, a tak prosto wyrażoną – Bóg stał się człowiekiem? Przyszedł do swojej własności, ale swoi nie za bardzo chcieli Go przyjąć. Mimo że wieki całe był oczekiwany, mimo że Jego przyjście przygotowywali, zapowiadali prorocy, że wskazała Go gwiazda betlejemska to ludzie pochłonięci swoimi sprawami nie zauważyli tego momentu spełnienia się obietnicy.

 

 

Bracie, Siostro!

 

Można przegapić najważniejsze wydarzenie w historii świata i można przegapić najważniejsze wydarzenia w historii własnego życia. Co nam zostanie wtedy? Przyzwyczajenie, że musi być śnieg, że musi być ciemno, że musi być choinka itd. Czy potrafilibyśmy świętować Boże Narodzenie w innej scenerii?

 

Kilka lat temu dane mi było prowadzić rekolekcje oazowe. To 15 dni zatrzymywania się nad słowem Bożym, ale w układzie tajemnic różańcowych. Trzeciego dnia wypada Boże Narodzenie i nagle wśród lipcowego upału, w samo południe rozbrzmiewają w kaplicy kolędy. Tamtejsi sąsiedzi są już zapewne przyzwyczajeni, bo od wielu lat są świadkami takich rekolekcji. Ale gdyby się pojawił jakiś turysta – zapewne zdziwiłby się niepomiernie. Czy komuś coś się w głowie nie poprzewracało?

 

Można się było poczuć jak na antypodach, gdzieś w Australii czy Argentynie. Ale przecież nie sceneria jest ważna, ważna jest tajemnica, jaką niesie ten dzień. Bóg stał się człowiekiem, Słowo stało się Ciałem, przyszło do swoich, aby życie mieli i mieli je w obfitości!

 

Niestety, wydaje się, że zbyt często zostajemy na tym, co zewnętrzne, a więc w jakimś sensie na tej scenerii poprzestajemy. Biały obrus, opłatek, ponoć koniecznie 12 dań, choinka… A, i jeszcze jedno – do spowiedzi wypada iść, bo to takie rodzinne święta. I wielu tu w tym kościele i w Polsce poszło do tejże. I Bogu dziękować, choć nie sposób nie zadumać się nad tym, ile w tym jest mechanicznego powtarzania nawyku, ile zwyczaju, a ile swoistego przymusu. Obserwowałem ja i wielu innych spowiedników powtarzającą się scenę: zniecierpliwienie, jeśli kolejka długa, co jakoś jeszcze zrozumieć można, ale trudno zrozumieć zachowanie po spowiedzi. Po odejściu od konfesjonału – prosto w wyjściowe drzwi. Rytuał spełniony! A to, że trwa Msza Święta, że za kilka minut będzie komunia święta, że wypadałoby podziękować Bogu za przebaczenie – to gdzieś umknęło. Przeszli niejako obok stajenki, gdzie dokonał się cud.

Zabrakło spostrzegawczości, podobnie jak mieszkańcom Betlejem, którzy nie zauważyli, że tak blisko, wśród nich, spełnił się cud.

Jakże wielu zabrakło tej spostrzegawczości, że i w ich stajence serca dokonało się tak wiele, że tam narodził się Jezus i wypadałoby oddać Mu pokłon i cześć, i dziękczynienie, i dar, jak dokonali tego pasterze owej nocy. Oni byli wystarczająco prości i otwarci, by uwierzyć aniołowi: Dziś narodził się wam Zbawiciel. To jest ta najważniejsza i najlepsza nowina, bo w przeciwnym wypadku całe te święta skończą się szopką! (Tak się wyraził kiedyś jeden z naszych zmarłych już współbraci)

 

 

Żyjemy w czasach, gdy złych wiadomości jest więcej niż dobrych. Straszą nas ociepleniem klimatu i jego następstwami, ponoć tragicznymi. Przerażają nas obrazy pokazywane po trzęsieniach ziemi w różnych miejscach. Politycy usiłują pokazać, jak ci z przeciwnego obozu są źli i przewrotni. A tymczasem w ten świat wciąż usiłuje się przebić Dobra Nowina, że przyszedł Ktoś, kto pragnął ocieplić tę ziemię, ale zwłaszcza chciał wlać ciepło w ludzkie serca.

 

Życzę, by ta Nowina dochodząca nas echem od Betlejem, napełniała ciepłem, pokojem i radością. Niech te święta będą prawdziwie świętowaniem z Jezusem, który niesie swoje dary: łaskę, dziecięctwo Boże, radość i wewnętrzny pokój. Kiedy zaś zajdzie taka potrzeba, niech dopomaga wytrwać w tym twardym „żłobie” świata. By tak się stać mogło, koniecznie potrzeba nam:

wierności Maryi…, troskliwości Józefa…, cierpliwości anielskiej…, mądrości Trzech Króli…, prostoty pasterzy…, pokoju betlejemskiej nocy i serca otwartego na tajemnicę Bożego Daru, czyli wciąż przychodzącego Boga. Amen

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Duszpasterz w Parafii Św. Józefa i Sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy
w Toruniu (Toruń – Bielany)

o. Marian Krakowski CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy