Słowo Redemptor

Uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego – VII niedziela wielkanocna

 

 

Niedziela, 28 maja 2017 roku, VII tydzień wielkanocny, Rok A, II

 

 

 

 

 

 

 

 

CZYTANIA

 

 

 

Wniebowstąpienie – to dzisiejsza uroczystość stawiająca nam pytanie o to, czym jest niebo. Czy to miejsce gdzieś wysoko w górze? Czy to puszyste obłoki i nieustające dźwięki harfy? Dlaczego mamy poświęcić całe swe życie po to, by się tam dostać? Nie jest łatwo mówić o niebie, bądź co bądź mówimy o siedzibie Stwórcy wszechświata. Wiemy dobrze z nauki religii i katechizmu, że nasze miejsce w niebie zależy od naszego postępowania i naszej postawy na co dzień. Jako chrześcijanie powinniśmy się zmierzyć z trudną prawdą, że nasza świętość to nie jest kwestia hobby czy jakichś niezdecydowanych prób bycia dobrym człowiekiem, ale to poważna sprawa – sprawa naszego zbawienia. I to mamy niejako w darze, razem ze śmiercią, zmartwychwstaniem i odkupieniem naszych grzechów przez Jezusa Chrystusa – to skarby nieba przygotowane dla nas.

 

 

Jakiś czas temu jeden z czołowych polityków wypowiedział się o drugim polityku, że ten inteligencji musiał się uczyć, a on ma ją z urodzenia… Będzie dla nas lepiej nie dociekać, czy ów polityk słusznie, tak dobrze myśli o sobie. Prawdą jednak jest, że już z samego faktu narodzenia sporo dla nas wynika. Narodowość i rodzice przesądzają o tym, co mamy w genach. Miejsce i czas narodzenia określają szanse rozwojowe i ukształtowanie charakteru. W większości przypadków w praktyce właśnie to przesądza o przyszłości i jakości życia. Ta myśl ma kapitalne znaczenie w odniesieniu do sfery duchowej. Wszystko zaczyna się tu od nowego narodzenia! Co się narodziło z ciała, ciałem jest, a co się narodziło z Ducha, duchem jest – powie nam św. Jan Ewangelista.

 

W rozmowie z Nikodemem Pan Jezus dobitnie podkreślił potrzebę i konieczność nowego narodzenia. Również apostołowie wskazywali na znaczenie bycia nowym stworzeniem. Albowiem ani obrzezanie, ani nieobrzezanie nic nie znaczy, lecz nowe stworzenie – przekazuje nam św. Paweł Apostoł. Fakt zrodzenia z Boga przesądza o wszystkim. Co zatem mamy z urodzenia? Ci, co są zrodzeni z Boga, mają żywot wieczny.

 

 

Podczas jednej z podróży towarzyszący mi pastor z Czech chciał kupić swojej córeczce lalkę. Już dawno nie byłem w sklepie z lalkami i zostałem bardzo zaskoczony postępem w tej branży. Setki lalek z coraz to większą ilością funkcji życiowych. Nie tylko wyglądają jak żywe, ale też działają jak żywe! Naprawdę robi to wrażenie.

 

Pomyślałem sobie, że tak jest z ludźmi religijnymi. Mają imię, że żyją, a jednak są martwi. Potrafią imitować zachowania żywych, mają wyuczone rozmaite funkcje życiowe, lecz nie mają w sobie prawdziwego życia – czyli żywota wiecznego. Słowo Boże naucza, że ludzie bezbożni są duchowo martwi. W Liście św. Pawła Apostoła do Efezjan padają słowa: I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze.

 

Można oczywiście próbować „doskonalić się” w podrabianiu życia. Jak w branży lalkowej dostawiać sobie coraz to nowe moduły funkcji życiowych. Poprzez kolejne konferencje, warsztaty, szkolenia – trenować zachowania żywych. Ale po co to komu? Czyżbyśmy chcieli bawić się w teatrzyk kukiełkowy?

 

 

Słowo Boże wskazuje właściwą drogę! Uwierzyć w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego! Zostaniesz zrodzony z Boga i będziesz miał żywot wieczny! To jest droga dla chrześcijanina – droga do nieba.

 

 

Przyjaciel opowiadał mi kiedyś o pewnym zdarzeniu, którego był świadkiem podczas wakacji nad morzem. Oto na przystani zebrał się wielki i ożywiony tłum. Przedmiotem jego uwagi okazał się młody człowiek czyniący ostatnie przygotowania do samotnej podróży dookoła świata we własnoręcznie skonstruowanej łodzi. Wszyscy zebrani wyrażali swój pesymizm. Nie żałowano ambitnemu żeglarzowi ostrzeżeń przed wszelkimi możliwymi niebezpieczeństwami. „Usmażysz się w słońcu!... Nie starczy ci żywności!... Twoja łódź nie wytrzyma sztormowej fali!... Nigdy ci się to nie uda!”

 

Przyjaciel mój, słysząc te zniechęcające przestrogi, doznał nagle nieodpartej potrzeby zaofiarowania śmiałemu młodemu człowiekowi nieco optymizmu i zachęty. Kiedy stateczek odbił od przystani i skierował się w nieznane, podbiegł do krańca pomostu i wymachując gwałtownie ramionami, krzyczał: „Szczęśliwej drogi! Jesteś naprawdę kimś! Jesteśmy z tobą! Jesteśmy z ciebie dumni! Powodzenia, bracie!”

 

Czasami wydaje mi się, że istnieją dwa rodzaje ludzi. Są tacy, którzy uważają za swój obowiązek ukazywanie innym wszystkich niebezpieczeństw czyhających na nich na wodach życia. „Poczekaj tylko przyjacielu, aż wejdziesz w ten zimny i okrutny świat, wspomnisz mnie!” Ale są też i tacy, którzy stojąc na krawędzi pomostu, dodają otuchy, dzieląc się swą zaraźliwą ufnością: „Szczęśliwej drogi!”

 

 

Dzisiejsza niedziela ukazuje nam Jezusa wstępującego w niebo, tym samym ukazującego nam cel i naszej życiowej drogi. Skoro Jezus jest mistrzem, a przecież on żył w pełni – to my jako ci, którzy idą jego śladami, winniśmy też tą drogą podążać. Ale co mamy zrobić, by być człowiekiem w pełni żyjącym, a przez to zasługującym na niebo? Mówiąc najogólniej: człowiek w pełni żyjący to ktoś, kto już wykorzystuje wszystkie swoje ludzkie możliwości, zdolności i talenty w całym ich zakresie. Z Bożą łaską możemy osiągnąć cel naszej wędrówki – jeśli będziemy stosować się do nauk Jezusa – bardzo prostych, a jednak w praktyce często bardzo trudnych.

 

To przestrzeganie Bożych przykazań, czyniąc Boga centrum naszego życia, czyniąc Mu coraz więcej miejsca w naszym sercu; czy też staranie się o to, by bardziej zaufać bez względu na to, w jak absurdalnej, niebezpieczniej czy niezrozumiałej sytuacji się znaleźliśmy, możemy być pewni, że On czuwa nad nami, wskazuje drogę i chroni nas.

 

Ludzie w pełni żyjący świetnie rozumieją mądrość maksymy Sokratesa, że „życie bez refleksji nie jest warte przeżycia”. I dlatego myślenie i refleksyjność w codziennym życiu są konieczne. Ale przede wszystkim ludzie tacy są żywi sercem i wolą. Kochają mocno. Szczerze szanują i kochają siebie samych. Wszelka bowiem miłość tu się zaczyna i na tym opiera. Ludzie w pełni żyjący cieszą się, że żyją i są tacy, jacy są. Z wrażliwością i delikatnością kochają również innych. Każde jutro to gorąco oczekiwane nowe możliwości. Jest po co żyć i po co umierać. Kiedy zaś śmierć nadejdzie, ich serca pełne będą wdzięczności za to, co było, „za to, jacy byliśmy”, za pełne i piękne przeżycia. Ludzie w pełni żyjący akceptują i kochają samych siebie takimi, jakimi są. Przecież temu życiu nie nadaje sensu fakt, że jesteśmy hydraulikami, prezydentami czy sprzedawcami. Nie nadaje mu sensu nawet co, że jesteśmy mili, dobrzy czy wspaniałomyślni. Nie, ma ono sens jedynie dlatego, że otrzymaliśmy je od Boga – w określonym przez Niego celu, którym jest osiągnięcie przez nas wyżyn nieba.

 

Musimy jednak pamiętać, że niebo to owoc zmagań całego życia. A droga do nieba zaczyna się tutaj na ziemi, od tego, co chrześcijanie nazywają świętością. I tak jak ciemność potrzebuje światła, a potrawa potrzebuje soli, tak świat potrzebuje uczniów Chrystusa, którzy będą ukazywali piękno Jego nauki! I warto sobie zdać sprawę, że życia, a tym samym drogi do nieba, nie można przejść na skróty. Przed wniebowstąpieniem Jezus mówi uczniom o najistotniejszych wydarzeniach swej misji: cierpieniu, śmierci, zmartwychwstaniu. Ich droga, do której nie są jeszcze gotowi, ma być taka sama. Dopóki nie zostaną umocnieni Duchem Świętym, mają pozostać w Jerozolimie. To właśnie Duch Święty daje nam siły do prawdziwie chrześcijańskiego życia tu na ziemi, spoglądając w niebo – gdzie nasz cel.

 

Mstisław L. Rostropowicz grał kiedyś koncert dla Pawła VI. Za pomocą swojej wiolonczeli wprawił słuchaczy w podniosły nastrój, budząc w nich wiele pozytywnych uczuć. Po koncercie papież podszedł do artysty i pogratulował mu perfekcyjnego wykonania: „Dzięki swej sztuce jest Pan już teraz w połowie drogi między ziemią a niebem”. A ty w którym jesteś miejscu SWOJEGO ŻYCIA?

 

Opowiada ks. Pawlukiewicz o tym, jak pewnego razu został zaproszony do sprawowania Mszy św. w domu seniora w jednym z miast na Śląsku. Nie znając drogi, włączył GPS – urządzenie, które podpowiada kierowcy właściwy kierunek jazdy – i mówi:

Bez problemu dotarłem do owego domu. Wysiadając, odruchowo schowałem GPS do kieszeni kurtki. Kiedy weszliśmy do środka, idąc do pokoju gościnnego, siostra zakonna, która mnie prowadziła, zaproponowała, byśmy na chwilę weszli do kaplicy, gdzie właśnie trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Uklęknęliśmy przed monstrancją i w tym momencie odezwał się wyraźny głos z GPS-u: „Dotarłeś do celu”. Nie wiem – mówi ksiądz – czy to znak, czy nie znak, ale może właśnie tak będzie wyglądało nasze wniebowstąpienie – klękniemy przed Panem i usłyszymy te słowa: „Dotarłeś do celu” – co daj, Panie Boże, nam wszystkim. Amen.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przełożony Domu Prowincjalnego Redemptorystów oraz Misjonarz
Prowincji Warszawskiej Redemptorystów – Warszawa

o. Piotr Podraza CSsR

Powrót do strony głównej

Czytelnia

Polecamy